Bardziej interesuje mnie to, że Konstantyn, już po nawróceniu, czci obcych bogów.
Po pierwsze nie obcych, bo rzymskich. To raczej Jezus był z importu.
Po drugie, jednak ci rzymscy bogowie stopniowo znikają z jego monet. Przez ostatnie kilkanaście
lat nie ma już po nich śladu.
Po trzecie, niech
Pan jednak może pokaże ten rewers z dziękczynieniem dla "innych bogów".
Ale przecież wiara w tamtym czasie była żarliwa i bojaźliwa.
No właśnie - bojaźliwa. Proszę pamiętać, że w mentalności sporej części chrześcijan ci starzy bogowie jednak jakoś istnieli. Byli gorsi, słabsi,
ale człowiekowi lepiej z nimi nie zadzierać (takie "Bogu świeczkę i diabłu ogarek"). Jeśli więc Konstantyn ich "zniknął" po kilkudziesięciu latach wiary, wyroczni, ceremonii etc., to można raczej mówić o odwadze.
Zapytam wprost - czy nie bałby się Pan na jego miejscu potępienia?
Może i trochę się bał, więc gdy mu powiedzieli, że chrzest gładzi wszystkie grzechy, roztropnie poczekał z tym do samego końca. Co zresztą nie było wtedy jakąś wielką ekstrawagancją.