6. Urbańczyk J., Ostatnie lato Wandalów, Zysk i ska, Poznań, 2020Dziś będzie fabuła i to dość frustrująca.
Połowa szóstego wieku. Na gruzach świata antycznego powoli powstaje nowe,
ale póki co tu i ówdzie odzywają się jeszcze echa starego porządku. Niedobitki ocalałe z rozgromionego przez Bizancjum afrykańskiego królestwa Wandalów wracają do starych siedzib, z których kilka pokoleń wstecz wyszli ich przodkowie. Tam, gdzie na pradawnym skalistym Wawelbergu nad rzeką Vistulą włada okolicznymi ziemiami krak Alamund i jego piękna córka Wandalasunta. To początek fabuły.
Ojciec autora, prof. P. Urbańczyk, zajmuje się zawodowo wczesnym średniowieczem, opracował zatem synowi całkiem pokaźny wyciąg z aktualnego stanu badań. W razie potrzeby wyjaśniane są takie czy inne aspekty opisywanego świata - na wszelki wypadek na końcu książki. Tak jakby ktoś chciał delektować się samą fabułą, żeby nie potykał się o przypisy. Tyle jeśli chodzi o podkład.
Co mogło zatem pójść nie tak?
Niestety wszystko. Jeśli już powieść historyczna nie potrafi wejść w ducha epoki, to niech przynajmniej ma ciekawe postaci i wciągającą akcję. <-- uwaga będę mówił o treści i być może zdradzę zakończenie -->
Postaci ciekawych nie ma. Gorzej - praktycznie ciężko powiedzieć, by któraś postać poza Wandą nie zlała się po lekturze w jedną szarą masę. A Wanda... cóż, jest jedyną postacią kobiecą, chyba tylko dlatego się wyróżnia. Oczywiście jest wyzwolona, uprawia seks bez zobowiązań, jeździ na koniu i strzela z łuku (już chyba coś takiego było u Disneya, tylko bez seksu). Osobiście nie
mam nic przeciwko "scenom", o ile cokolwiek sensownego do treści wnoszą. Tutaj niestety to standardowy kicz ze szczegółami anatomicznymi - po co to komu? Parnicki w "Srebrnych Orłach" potrafił napisać pełną napięcia scenę, siedzącą w realiach XI wieku, a opisującą jak to jeden z bohaterów przez chwilę przypatrywał się modlącej cesarzowej, która - o zgrozo dla zmysłów - była boso.
Ale to Parnicki.
Dialogi leżą i kwiczą. To że ktoś powie "d*pa", nie sprawi, że stanie się bardziej wiarygodnym VI-wiecznym Wandalem. Język najbardziej przypomina mi wkurzonych studentów, takich co już-już udało im się uciec z kolokwium, a tu prowadzący znalazł ich w knajpie i rozdał karteczki.
Treść? Przyjeżdżają ci Wandalowie z Afryki, przyjechali, są... i właściwie nic. Coś tam jest pod zamkiem, smok nie smok, fantasy nie fantasy, Wanda od tego smoka popada w stany deliryczne,
ale że nie wiemy czym ten smok jest, a autor najwyraźniej też nie wie, więc wątek smoka-niesmoka właściwie gdzieś za połową właściwie znika i tyle. Są jacyś chrześcijanie,
ale jacyś tacy mało chrześcijańscy i jacyś rodzimowiercy,
ale też nie ma tutaj jakiegoś węzła zawiązującego akcję... Plącze się to, sielącze, echh. Szkoda gadać, więcej o tym dziele nie potrafię napisać. Dla ciekawości można poczytać przypisy na końcu.