taki byt całkiem dobrze powinien się nadawać.
Jednak zdecydowanie wolałbym kilka
cen podstawowych towarów (chleb, mleko, coś na chleb, jeśli kawa, to puszka najtańszej...) z osiedlowego sklepiku wraz z informacją o dostępności.
Gdy towar jest dostępny cały czas i bez kolejki (jak tak kawa w knajpie czy banany z Polnej) trochę inaczej wygląda ruch
cen niż np. w wypadku chleba, który można kupić tylko rano i to pod warunkiem, że się trzy godziny wcześniej zajmie kolejkę. Albo kawy, która jest tylko w poniedziałek po dwie puszki na głowę i stoi się po nią od niedzieli. A to właśnie ten chleb i taka kawa i całe "okoliczności przyrody" potrzebne do ich zdobycia są zdecydowanie bardziej prawdziwym życiem niż kawa za dwa dolary zamawiana przez cudzoziemca.
Być może z punktu widzenia zwykłego Wenezuelczyka to właśnie kolejki rosną bardziej uciążliwie niż ceny,
ale jak kolejki doliczyć do inflacji? I co nam powie goła inflacja bez długości kolejek.
Aczkolwiek zgadzam się, że przy inflacji liczonej w tysią
cach procentów to byle co jakoś tam będzie pasować. Gdy się tak patrzy na same cyferki to w zasadzie 1800%, 2000%, czy 2200% nie robi specjalnej różnicy. Wiadomo, że jest ostro. Tak więc i tak knajpiana kawa pewnie się jakoś w tym mieści.